JOHANN
CHRISTIAN GŰNTHER - Życie i twórczość
I tom Towarzystwa Miłośników
Ziemi Strzegomskiej "SYLWETKI", Strzegom 1999 r.
Krótki
a burzliwy żywot J. Ch. Gűnthera trwał zaledwie 28 lat. Urodził się w
roku 1695 w Strzegomiu, a zmarł w roku 1723 w Jenie. Od najwcześniejszych
lat przejawiał talent i zamiłowanie do poezji. Wiedzę ogólną,
podstawową przekazał mu ojciec, lekarz strzegomski, a jego znajomy
doktor Thiem ze Świdnicy, zachwycony uzdolnieniami chłopca, postanowił
się nim zaopiekować, dając mu mieszkanie i wyżywienie u siebie,
podczas gdy rektor świdnickiego gimnazjum przyjął go w poczet uczniów
i zwolnił od wszelkich opłat.
Młody
Gűnther ukończył szkołę jako prymus w roku 1715 i zgodnie z wolą
ojca rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Wittenberdze. Poezja i
tu uparcie za nim podążała. Prędko też włączył się w nurt
studenckiego życia i dał się poznać jako dobry kompan w przyjacielskim
gronie. Nie gardził huczną biesiadą i nierzadko siadywał na antałku z
piwem, z notesem i ołówkiem w ręku. Satyryczne ostrze jego pióra godziło
w dostojników miejskich, nie darował też profesorom. Ta swawola
przysparzała mu wiele kłopotów, aż do wydalenia z uczelni włącznie.
Rozstając się z Wittenbergą młody adept medycyny przeniósł się do
Lipska, gdzie znalazł opiekuna w osobie profesora Mencke`go, który chcąc
pomóc ubogiemu poecie, polecił go swemu znajomemu mistrzowi ceremonii na
dworze królewskim w Dreźnie, von Besserowi, na wakujące miejsce
nadwornego poety. Kiedy Gűnther dowiedział się, że przewidziano dla
niego raczej rolę wesołka-błazna zapałał gniewem, który przejawiał
się w jego listach do przyjaciół oraz w jego twórczości. W swych
wierszach bezlitośnie obnażał niewybredne obyczaje, panujące na dworze
drezdeńskim, wyśmiewał służalczość i głupotę dworzan, nie oszczędzając
nawet króla. Niestety, próba poetycka przed obliczem monarchy, która
miała decydować o jego przyjęciu, wypadła kompromitująco. Stanąwszy
przed królem Gűnther nagle zemdlał i upadł. Istnieje przypuszczenie,
że ktoś przez zazdrość podał Gűntherowi środek oszałamiający.
W
tej sytuacji musiał on opuścić Drezno. Znajdował schronienie na
dworach bogatych ziemian. Niespokojny duch, pasja twórcza i potrzeba
pozyskiwania sobie przyjaciół i zamożnych mecenasów dla swojej twórczości,
wiodły poetę krętymi, wyboistymi drogami. Przyjaciele z Wrocławia
starali się mu o prace lekarza na prowincji. Kiedy w Lubaniu plany zawiodły,
udał się do Kluczborka, gdzie podjął praktykę lekarską i znalazł
nawet narzeczoną. Warunkiem upragnionego małżeństwa było uzyskanie
tytułu doktorskiego oraz przebaczenia ojcowskiego. Twardy starzec wyrzekł
się bowiem swego syna z powodu lekkomyślnego trybu życia, odmawiając
mu wszelkiej pomocy finansowej. Gűnther kilkakrotnie podejmował próbę
przebłagania swego surowego ojca. Nie znalazłszy zrozumienia ani
przebaczenia u swego rodzica, udał się w dalszą podróż, celem ukończenia
studiów. Była to raczej rozpaczliwa tułaczka, prowadząca go przez
Jawor, Legnicę, Kamienną i Jelenią Górę i inne miejscowości Śląska
do Jeny, miasta uniwersyteckiego, gdzie zatrzymał się u swoich przyjaciół.
Tutaj złożony ciężką chorobą, wycieńczony długotrwałym głodem,
zmarł w roku 1723.
Grono
jego rodaków pochowało go na cmentarzu Św. Jana w Jenie. Kiedy po
latach twórczość Gűnthera zyskała sobie popularność, nie można już
było znaleźć mogiły poety. Jego twórczość jest nam bliska nie tylko
z tej przyczyny, że urodził się w naszym mieście, ale też dlatego, że
ważne wydarzenia związane z jego osobą rozgrywały się na dworze króla
polskiego Augusta II Sasa, zwanego Mocnym. Gűnther był przełomową
postacią baroku. Goethe w swoim dziele „Dichtung und Wahrheit” daje
taką charakterystykę Gűnthera:
...
„Wspomnijmy tutaj Gűnthera, który był poetą w pełnym tego słowa
znaczeniu. Zdecydowany talent, obdarzony wrażliwością, wyobraźnią,
pamięcią, umiejętnością pojmowania i wyrażania myśli, płodny w
najwyższym stopniu, z ogromną łatwością rymu i rytmu, mądry,
dowcipny, i wszechstronnie wykształcony, posiadał wszystko, co jest
potrzebne, aby w swoim życiu stworzyć sobie drugie realne życie poprzez
poezję. Podziwiamy jego zdumiewającą lekkość, z jaką w wierszach
okolicznościowych uszlachetnia realia poprzez uczucie i ozdabia je
odpowiednimi pomysłami, obrazami, przekazami historycznymi i baśniowymi.
To co czasem jest nieokiełznane, w jego twórczości, należy do ducha
owego czasu, w którym mu żyć przyszło, oraz do jego stylu życia, a w
szczególności wynika to z jego charakteru albo jak kto woli, z braku
charakteru. Nie umiał siebie ujarzmić, i tak rozpłynęło się życie
jak i jego poezja.”...
To
ostatnie zdanie wydaje się zbyt surowe, zważywszy że był przecież
jeszcze młodym człowiekiem, pozbawionym oparcia w rodzinie, pozostawiony
samemu sobie, borykający się z wieloma przeciwnościami życiowymi, którym
mimo najszczerszych chęci nie mógł sprostać. Nikt nie kwestionuje dziś,
że był poetą genialnym. J. Ch. Gűnther był piewcą Śląska i do
niego odnosił swój gorący patriotyzm.
Wiersze
J. Ch. Gűnthera w dowolnym przekładzie Walentego Wyrwy
Przybycie
wiosny
Rozchmurzcie
się myśli niemądre.
Wieniec uwijmy z kwiatów,
Niech z głębi duszy się radość wyzwala,
Zerwijmy jarzmo, co duszę zniewala.
Ciche
tęsknoty
Myśl
moja lotna jest życia osłodą,
Tęsknotą, marzeniem, słoneczną pogodą.
Pierzchają zgryzoty, zmartwienia,
Świat urojeń barwy zmienia.
W myśli zaświaty przemierzam,
Samotnej tęsknocie swe troski powierzam.
|
Z
wiarą nadzieja
Bez
światła wiary nikt z ludzi nie pewny,
Trwożnie błądzi jak obłok podniebny.
Przemówcież księgi nieme!
Słowa przekujmy w oręża!
Kto wierzy, nie strwoży
I w boju zwycięża.
Niech prawość rozjaśni
Abrahama świat stary
W godowej szacie utkanej z wiary.
Na mocnych filarach wsparłem zaufanie,
Z wiarą, nadzieją ślę światu wezwanie.
Z ciasnych zaułków, wśród życia odnowy,
Zmierzam do celu po wieniec laurowy.
|
Wspomnienie
o Flawii
Wspomnijcie
wraz ze mną wy,
drzewa, cienie, kwiaty
Spacery z Flawią, gdy sprzyjał nam czas,
Płomienne wyznania, płynęły w zaświaty,
A niebios przedsmakiem pachniał las.
Złotej wiosny pora jeszcze w mym sercu trwa,
Bo ono przy Flawii zostało,
Bije i w żalu łka.
Zamilczcie lipy przydrożne,
Nie mówcie, o czym sam mówić nie mogę ...
Wśród lip szumiących bywaliśmy sami,
Z uśmiechem promiennym sypała płatkami,
Me lica płonęły i drżały dłonie,
Gdy kładłem kwiaty na jej łonie,
We włosy wplatałem polne róże
I tłumiłem zmysłów burze.
Rozszumiał się las stary i pieśń cichą nuci
O szczęściu jak nić zerwanym,
które
już nigdy nie wróci.
|
Pieśń
miłosna
Zamilczcie
złośliwi szydercy,
Myśl ma do Leonory się rwie
I budzi tęsknotę ukrytą
W mojej duszy głęboko na dnie.
Jej wdziękom dziewczęcym
ślę me uwielbienie,
Dzięki niej dni szarość
na radość zamienię.
Do
Leonory
Pomyśl
o mojej żarliwej miłości
Z serca wyrwanej przemocą.
Pomyśl o żalu, co w duszy mej gości,
Ciernistej udręce dniem i nocą.
Nad wszystkie skarby zebrane rzędem
Ciebie jedyną zawsze czcić będę.
|
(..............)
Z
czcią zranioną na pół zgorzały
Ze szkoły Feba zbiegłem
I flet ochrypły dmę zuchwale
Krytykom na przekorę
i prawdzie ku chwale.
(..............)
Nie
przeklinajcie przelotnej miłości,
Płomiennej miłości czas szybko bieży.
Zbierajmy owoc pełen wonności,
Rumiany, ponętny, soczysty i świeży.
Przelotna idylla nikomu nie szkodzi,
Tak czynię i myślę, co kogo obchodzi!
Cieszy odmiana i myśli nastraja,
Więc czerpmy nauki z księgi natury,
Co było w grudniu, nie przetrwa do maja,
I uśmiech powabny stanie się ponury,
Gdy nadmiar słodyczy przesytem trąci.
Wszak zwiędła róża nie czyni odnowy,
Nuda duszę odrętwia i mowę zamąci,
Więc bacz, byś wraz z sercem
nie utracił głowy ...
|
Weźcie
ze sobą szczęśliwe chwile ...
Wiek
mój jest czasu wymiarem doczesnym,
Wkrótce garścią popiołu się stanę,
Cokolwiek mnie spotka, tam będę bezpieczny,
Podobnie jak ptaków odloty w nieznane.
Ceńmy więc życie, póki w nas płonie,
Za twoim przykładem, Anakreonie!
Rozrzućcie kwiaty, rozlejcie wino!
Niech liry dźwięczą, blask igra w szkle,
Do
łoża mnie prowadź, rozkoszna dziewczyno!
Czy jutro żyć będę, kto
wie?
Niewiernej
Selindzie
Pozostań,
kim jesteś, Selindo
i czyń według woli.
I ja sobą pozostanę, choć myśl ta dręczy i boli.
W głębi mej duszy twój obraz pieszczę,
Gdy twe serce chwiejne, jak trzcina na wietrze.
W wierności przysięgi słowa brzemienne
Z beztroską swawolą rzucałaś na wiatr.
Po wszystkim, co dawniej było bezcenne,
Dziś nie pozostał najmniejszy ślad.
|
|